Myślałam, że jak już urodzi mi się dziecko, będę pisać jak najęta. Nagle spłynie na mnie całe mnóstwo inspiracji, będę miała głowę pełną pomysłów, nowych tematów. Cóż, prawdę mówiąc byłam w błędzie. I myślę, że każda mama to rozumie. Rozumie ten chaos jaki panuje w życiu, gdy tylko pojawia się maluszek. Ten brak jakiejkolwiek organizacji, rytmu, człowiek ma mniej siły i czasu.
Tego ostatniego brakuje nawet na odkurzanie, kąpiel, czy zrobienie obiadu, więc o pisaniu nie wspomnę. A co z milionem pomysłów? Okazuje się, że cierpię na absolutną niemoc twórczą i w głowie mam tylko sprawy codzienne, i tak między karmieniem, kupkami, a spaniem nie wiele się ostatnio w mojej głowie roi. Ale będę się starać. Radzimy sobie coraz lepiej, więc myślę, że będę w stanie czasem zorganizować trochę czasu na pasję i pisać.
Tego ostatniego brakuje nawet na odkurzanie, kąpiel, czy zrobienie obiadu, więc o pisaniu nie wspomnę. A co z milionem pomysłów? Okazuje się, że cierpię na absolutną niemoc twórczą i w głowie mam tylko sprawy codzienne, i tak między karmieniem, kupkami, a spaniem nie wiele się ostatnio w mojej głowie roi. Ale będę się starać. Radzimy sobie coraz lepiej, więc myślę, że będę w stanie czasem zorganizować trochę czasu na pasję i pisać.
Do dzisiejszego wpisu zmotywowało mnie przeczytanie kilku relacji i opinii na temat tatusiów obecnych przy porodzie. Niedawno natknęłam się na sytuację, gdzie żona potwornie narzekała na postawę męża. Otóż właśnie ten oto mąż, obecny był przy narodzinach ich dziecka i napawało go to dumą. Był tak dumny, że chwalił się wszystkim jaki to był dzielny, że wytrwał do końca, że był wtedy obecny przy żonie i jaki odwalił w ten sposób kawał dobrej roboty. A co na to żona? Wściekła! Wściekła, że jest dumny z siebie, kiedy on tylko stał, a to ONA musiała odwalić całą robotę i urodzić. ONA tak bardzo się namęczyła, nacierpiała, a ten podły mąż, nie docenia jej, tylko puszczy się, jakby co najmniej sam rodził.
Zaraz, zaraz... Serio? Powiem, że byłam w niemałym szoku po przeczytaniu tej historii. Najgorsze jest, że to nie jakiś odosobniony przypadek. Na FB należałam do różnych grup dla mam i przyszłych mam, prócz tego przeczytałam całe mnóstwo postów blogowych i dyskusji na forach (tak, ciężarne mają na to sporo czasu) i tam wiele mamusiek wyrażało podobne opinie i pretensje.
Co ja o tym myślę? Myślę, że facet obecny przy porodzie właśnie odwalił kawał dobrej roboty i powinien być z siebie dumny. Niestety, nie jest to fizycznie możliwe, by mógł zamienić się miejscami z kobietą i ją wyręczyć, ale robi co może: czyli jest obok i ją wspiera. A dlaczego więc uważam, że odwala kawał dobrej roboty? Po pierwsze, poród nie należy do rzeczy 'ładnych'. Wiem, że w prawdziwych związkach ludzie widzą się w każdej sytuacji, także w tych, w których nie wygląda się za pięknie. Również w chorobach i pozostaje się w gotowości do pielęgnowania się nazwaniem w razie potrzeby. Jednak uważam, że widok 'wychodzącego' dziecka nie należy do przyjemnych i ja sama na to bym patrzeć nie chciała. Łożysko też zbyt apetyczne nie jest, a i my kobiety w trakcie porodu kwitnąco nie wyglądamy. Ale wiadomo, nasi wspaniali mężczyźni kochają nas nawet gdy jesteśmy spocone, czerwone, rozczochrane i krwawiące, więc ich ten widok nie boli, a by oszczędzić sobie reszty widoków, wystarczy by stanęli przy głowie swojej partnerki i trzymali ją za rękę. Więc o co ten krzyk?
A właśnie o krzyk. Chodzi mi o pierwszy etap porodu. O te chwile, gdy przy każdym skurczu myślimy, że nie damy rady, drzemy się wniebogłosy, wpijamy paznokcie i błagamy by ktoś nas zabił i wyciągnął z nas to dziecko. A oni muszą na to patrzeć i nic nie mogą poradzić, w żaden sposób pomóc. I przyznam, że nie chciałabym być na ich miejscu, Widzieć, jak osobą którą kochasz najbardziej na świecie cierpi i nic nie móc zrobić. Wspierają, pozwalają wgryzać się w rękę (przepraszam, kochanie), ale widzą, że to za mało, to nic nie daje. Patrzą na nasz ból i wiedzą, że będzie boleć dalej, coraz bardziej i boleć musi.
Przez całą moją ciążę zastanawialiśmy się, czy K. obecny będzie przy porodzie. Ciągle było, że może, albo zobaczymy. Ja nawet po części przyzwyczaiłam się do myśli, że jego tam nie będzie. Gdy jednak przyszło co do czego, obleciał mnie strach. Miałam pełną świadomość, że nazajutrz będą wywoływać mi poród, że nie nastąpi to nagle, niespodziewanie, któregoś dnia, tylko już jutro. Byłam całkowicie przerażona i nie chciałam być sama. Powiedziałam to K. i obiecał, że będzie przy mnie. Jednak ten temat wcześniej był powodem różnych sporów, a także wielu dyskusji, w których nie mogliśmy dojść do ostatecznego porozumienia. Dobrze wiedziałam, że nie do końca podobał mu się ten pomysł od samego początku, jednak zdecydował się nie zostawiać mnie samej. Znaczyło to dla mnie bardzo wiele. Nie chciałam go do niczego zmuszać. Wiedziałam, że nie warto by był tam wbrew swojej woli, czy na siłę, powiedziałam więc, że będzie mógł wyjść, gdy dojdzie już do porodu właściwego, zależy mi żebym wcześniej nie była tam sama. Tak się więc umówiliśmy. Myślałam, że ta pierwsza część porodu to będzie luzik, a samo parcie będzie tą najgorszą dla obojga nas częścią, więc uznałam to za idealny kompromis. Cóż, tak myślałam przynajmniej do chwili prawdziwego porodu.
O tym, jak on wyglądał mogliście sobie przeczytać >TUTAJ<. Okazało się, że to właśnie ta pierwsza część była o wiele trudniejsza, ból był niewyobrażalny, ja krzyczałam, a on biedny na to patrzył. Ja wiedziałam, że muszę to zrobić, a K. głaskał mnie po ramieniu, pozwalał się gryźć i cały czas był obok. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że on musi patrzeć na moje męki i cierpienie. Ja to wszystko pamiętam jak przez mgłę, ale myślę, że dla niego ten widok pozostanie na zawsze żywy w pamięci: widok bólu kogoś ukochanego. Ja ryczałam, na szczepieniu Julki, bo tak ranił mnie widok tego, jak płakała po kłuciu, a to nic w porównaniu do patrzenia na poród... Kiedy więc przyszła pora na skurcze parte, wyrzuciłam go z sali. Tak, to ja go musiałam wyrzucić. Został do czasu, aż "widać było główkę", jednak widziałam, że już cały ten poród wyraźnie go zmęczył. Wiedziałam, że to już długo nie potrwa (i miałam rację, skurcze parte trwały jakieś 15 minut) i przede wszystkim czułam, że z tą końcówką dam sobie radę. Świadomość, że to koniec dodawała mi sił, więc K. nie był mi już taki potrzebny. Gdyby go nie wyrzuciła zapewne siedziałby do końca, jednak uznałam, że swoje zobaczył i zasłużył na chwilę oddechu. Wrócił 15 minut później i był z nami aż go wyprosili, trzymał Julkę na rękach, pomagał mi się ruszać itp.
Nikt mi więc nie wmówi, że mężczyzna porodu nie przeżywa, a tylko 'stoi i patrzy'. Uważam więc, że tatusiowie odwalają na prawdę kawał dobrej roboty i powinni być z siebie dumni. Co więcej, my powinnyśmy być z nich dumne.
A jak było u was? Tatusiowe byli obecni przy porodzie czy nie? Opowiedzcie mi w komentarzach :)
Ja przy pierwszej ciąży bardzo chciałam żeby maż był ze mną. Chciałam by był cały czas- od początku do końca. Plany planami, a wyszło zupełnie inaczej.. Zaczęłam rodzić będąc w szpitalu (leżałam na kolkę nerkową pod koniec ciąży). Zanim Dawid przyjechał, utrwało trochę czasu, bo był srodek nocy, a mieszkamy 20 km od szpitala. Gdy dotarł, położna nie chciała go do mnie wpuścić(była okropna). W końcu ją ubłagałam. Był ze mną jakieś półtorej godziny... Potem go wyprosili. O 7 rano zmieniła się położna i wiecie co? Chciała zawołać Dawida na sam poród, ten właściwy. Ale już nie byłam na to przygotowana, nastawiłm się że go nie będzie, a przeciez był ze mną trochę. Powiedziałam że nie, ale żeby zawołali go jak będzie po wszystkim.
OdpowiedzUsuńPrzy drugim porodzie chciałam żeby Dawid był ze mną od początku, ale żeby wyszedł na poród właściwy. Tym razem się udało. Mało tego, byliśmy w sali rodzinnej, z bardzo miłą położną. Bardzo mnie wspierali oboje. Na skurczach partych Dawida wyrzuciłał iść do rossmanna (jest on jakieś 700 m od szpitala). Tak się złożyło, że nie zdąrzyl do niego dojść, a ja już mu napisałam, że jest po wszystkim.
Przyszedł i Julka była z nam,i bardzo długo. Siedzieliśmy wszyscy w trójkę. A ja choć po porodzie, czulam się bardzo dobnrze. Zaraz byłam na chodzie. Nawet obiad dostałam na porodówce;p
A co do czasu, zorganizujesz się jakoś, musisz sobie wszystko poukąłdać. To zrozumiałe, że teraz Twoje myśli krążą wokół córeczki
Myślę, że wszystko zależy od sytuacji i osoby. Wszyscy się różnimy, podobnie mężczyźni między sobą. Jeden będzie to przeżywał, wspierał i "odwalał kawał dobrej roboty", a inny będzie tam bo musi, albo wypada. Bywa różnie... :)
OdpowiedzUsuńUważam że jeśli facet idzie na porodówkę z przymusu wbrew swojej woli, to lepiej żeby wcale nie szedł. Bo z niego żadnego pożytku nie będzie
Usuńja zaluje,ze mojego meza nie moglo byc przy mnie ( 2x cc) jego wsparcie bylo mi wtedy bardzo potrzebne.
OdpowiedzUsuńTo przykre... taki wsparcie wiele daje. Takie to już plusy porodu siłami natury. No ale nie obejdzie się tego, przy operacji osoby trzecie nie mogą stać. Ale często tatusiowie po cc kanguruja dziecko
UsuńNie rodziłam, nie wiem czy kiedykolwiek będę, ale nie chciałabym aby mój małżonek mi w tym procesie towarzyszył.
OdpowiedzUsuńCiekawy temat, myślę że jeśli tylko przyszły Tato reaguje na to ochoczo to czemu nie. Gorzej jeśli małżonka chce a on nie wtedy nie sądzę aby to był dobry pomysł. Pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńMartyna z www.wpuszczonawamaliny.blogspot.com
Przy mnie mąż był do końca i nadal jestem z niego dumna i wdzięczna. Bez niego nie dałabym rady. Wystarczyło, że był i od razu poród nie wydawał się taki straszny. Bardzo cieszę się,że chciał byc wtedy ze mną
OdpowiedzUsuńMy planowaliśmy, że mąż będzie przy porodzie, bo miałam rodzić naturalnie. Los jednak zdecydował inaczej. Urodziłam przez cc, ponieważ córka do samego końca była ułożona pośladkowo. W szpitalu, w którym rodziłam, partnerzy nie mogą być obecni w sali operacyjnej. Mąż czekał jednak w pogotowiu, a kiedy córka przyszła na świat, mnie zaszywali, a to on dostał ją do kangurowania. Pierwszy kontakt skóra do skóry córcia miała z nim. Oglądałam to później na zdjęciach i jestem z nich obojga bardzo dumna. Poza tym nie chodzi tylko o sam poród. Wsparcie, które miałam w mężu, gdy dochodziłam do siebie po cc- bezcenne. Tatusiowie są naprawdę niezastąpieni. Pozdrawiam. www.mamamilenki.bloog.pl
OdpowiedzUsuńO tak, ich wsparcie jest niezastąpione. Nawet jeśli nie mogą być obok jak w przypadku cc albo nie są obecni cały czas. Wsparcie i ich obecność po porodzie jest bardzo ważne
UsuńMoj partner jest lekarzem, wiec porod mu nie starszny, pare w zyciu odebral i widzial ;) chcialabym, zeby byl przy mnie, ale jednak tylko jako obserwator - Z TYLU. Nie chce, zeby sceny pekajacego krocza kojarzyly mu sie z Naszym pozyciem, bo to jednak moze prowadzic do wtornego impotencji psychicznej. Za to na pewno bedzie jak lew walczyl o cesarke dla mnie i udusi zblizajacego sie ze skalpelem do mojego krocza poloznika.
OdpowiedzUsuńNo cóż, troszkę Ci zazdroszczę, bo mój mąż nie chciał być przy porodzie. Uzasadniał to lękiem nawet przed pobieraniem krwi, więc poród tym bardziej wydawał mu się straszny. Nie naciskałam, chociaż było mi przykro. Ale kiedy już byłam na sali porodowej, to szczerze mówiąc byłam tak skupiona na skurczach, że nikt mi nie był potrzebny do szczęścia. :)
OdpowiedzUsuńMój mąż był tylko przy skurczach, ale trwał przy mnie dzielnie. Niestety, zakończyło się cesarką, a na salę operacyjną nie mógł już wejść. Ale gdybym rodziła naturalnie, to na pewno byłby przy mnie przez cały czas.
OdpowiedzUsuńNie był. Bo on nie chciał i ją nie chciałam. Ale siedział na korytarzu i pisał mi SMS ile jeszcze, hehe. Była że mną mama bo tego chciałam. Pomogła mi bardziej niż pomogłby mąż, bo rozumiała gdy bredzilam po gazie, chciało mi się kupę i wymiotowac. Mąż by tego nie zniósł ;)
OdpowiedzUsuńWażne żeby dla obu stron to było wyjście na które się świadomie decydują i z którego chcą korzystać. Nic wbrew sobie. Jeśli wam tam było bardziej na rękę do super :)
UsuńJa nie rodziłam, ale nie chciałabym, żeby był przy mnie wtedy czy to mąż, czy ktokolwiek inny z rodziny. Wolałabym, żeby czekali gdzieś obok, na korytarzu - i nie oglądali mnie w takiej sytuacji. Generalnie rzecz biorąc - pewnie i tak świadomie i celowo zdecydowałabym się na cesarkę (niezależnie od tego, co ktoś sobie na ten temat pomyśli) :)
OdpowiedzUsuńDla mnie obecność partnera w 1 fazie porodu była niezbędna. Później też - miałam już skurcze parte i parcie, ale ostatecznie skończyło sie cesarke (wiec musiał juz wyjść), ale myślę, że w zwiazku chodzi o to by być ze sobą w każdym momencie, więc nie chce wierzyć, że jeśli się kogoś kocha to oberzenie momentu jak z kobiety wychodzi dziecko zniechęca faceta do współżycia z kobietą, czy inaczej ją postrzega.
OdpowiedzUsuńSłyszałam o przypadkach gdzie mężczyzna był obecny przy porodzie a potem "brzydzil" się swoją partnerką, patrzył już na nią inaczej, nie chciał jej dotknąć... dla mnie to niewyobrazalne!! I świadczy o niedojrzałości
UsuńJa jeszcze przed porodem, ale bardzo chciałabym, żeby mój partner był ze mną przy porodzie, do samego końca :). Niestety on chyba tak entuzjastycznie na to nie patrzy. Niby mówi, że będzie rodził ze mną, ale wiem, że gdybym mu powiedziała, że nie musi to by się bardzo ucieszył. Zostawię mu wolną rękę :). Jeśli będzie chciał być ze mną na porodówce to super, ale jeśli nie będzie na to gotowy, to nie będę mieć do niego pretensji.
OdpowiedzUsuńGdy planowałam swój poród, chciałam męża przy porodzie. On też chciał być. W sumie i tak miałam ostatecznie cięcie. Dziś za to wiem, że na pewno na parcie i szycie bym go wyprosiła. Po porodzie jest prawdziwa rzeźnia. Wiem, bo chodzę na trakt porodowy do asystowania przy znieczuleniach do cięć cesarskich i czasem po prostu przechodzę obok kobiet po porodach i widuję przerażone miny panów. Danie życia nowemu człowiekowi to najpiękniejsza rzecz na świecie, niezwykle wzruszająca, ale nie wymażemy całej tej otoczki. Nie chciałabym, aby mój partner to oglądał, a jednak od głowy dużo też się widzi, zwłaszcza, że czasem kobiety rodzą na czworakach, a czasem na boku. Jakoś nie widzi mi się obecność partnera.
OdpowiedzUsuńDawno temu nie wyobrażałam sobie, żeby partner miał być ze mną przy porodzie - zwyczajnie bałam się jego reakcji i tego, jak to odbije się na naszym związku. Potem zmieniłam partnera i to zmieniło też moją wizję. Dziś jestem po dwóch porodach, przy obu asystował mój mąż i oboje nie wyobrażaliśmy sobie, żeby mogło być inaczej. To kwestia pełnego zaufania do siebie. Bardzo pomogła mi jego obecność i wsparcie, a on miał poczucie, że od samego początku bierze udział w życiu naszego dziecka, w jego pojawieniu się na świecie. Poród to trudne doświadczenie, ale może wspaniale scementować związek.
OdpowiedzUsuńMy od samego początku planowaliśmy wspólny poród. Nie wyobrażałam sobie, że mogłoby być inaczej. Wiedziałam, że mój mąż wszystkiego dopilnuje, a poza tym odpowiednio się mną zaopiekuje. On też chciał być ze mną i mnie wspierać. Ostatecznie miałam cesarkę, więc niestety nie mógł być ze mną. Ale wiem, że na pewno stanąłby na wysokości zadania:-)
OdpowiedzUsuńtak sobie myślę o "inspiracji" do Twojego tekstu. Wydaje mi się że takie reakcje kobiet mogły być wynikiem braku świadomości właśnie tego, że mężczyźni... też mają uczucia! I emocje!i że je przeżywają. Ciekawa jestem czy na szkołach rodzenia o tym mówią - właśnie pod kątem odbierania emocji drugiej strony podczas porodu (u mnie sobie tego nie przypominam). (swoją drogą ciekawa jestem jaki jest procent kobiet, czy par, które korzystają ze szkoły rodzenia przy pierwszym dziecku. nigdy tego nie sprawdzałam - czy są takie szacunki)
OdpowiedzUsuńJa sobie nie wyobrażam, aby mojego męża zabrakło przy porodzie. Był z nami.
OdpowiedzUsuńMój mąż był że mną przy obydwu porodach i tak, odwalił kawał najlepszej roboty 🤗
OdpowiedzUsuńMój mimo, że nie lubi widoku krwi był ze mną przy obu, chociaż przy drugim być za bardzo nie chciał. Widziałam jego bezsilność przy pierwszym i wiem, że gdyby mógł to przejąłby część bólu. Poza tym po wszystkim zdał mi relacje, bo byłam tak przymulona po dolarganie i trzech dniach wywoływania porodu, że spałam między skurczami i nie wiedziałam za bardzo co się dzieje. Świadomość wróciła mi kiedy zobaczyłam główkę, ale tuż po porodzie mnie usypiali zupełnie. Kobieta jest inaczej traktowana gdy jest z nią facet, a poza tym może go poznać od zupełnie innej strony, która dla mnie była pozytywnym szokiem.
OdpowiedzUsuńZa drugim razem to ja kontrolowałam czy z nim ok bo zaczął się robić bladozielony, ale wytrwał 😀. I gdyby miał być trzeci raz na pewno byłby ze mną