wtorek, 28 marca 2017

Poród [CZĘŚĆ TRZECIA]

No i w końcu udało nam się dotrzeć do trzeciej części wpisu, z porodem właściwym już. Tych, którzy nie czytali poprzednich części, serdecznie zachęcam do zapoznania się z nimi tutaj:
A wszystkich tych, którzy oczekują złagodzonej wersji tego, co się działo, muszę niestety wyprosić. Zamierzam opisać wszystko bezceremonialnie tak, jak było. A więc zapraszam na relację, jak zakończyła się ta historia.

Komplikacje
Akcja porodowa przez noc nie wznowiła się, a ja czekałam na obchód na oddziale patologii ciąży. Najpierw, standardowo, podłączyli mnie pod zapis KTG, tak samo jak moje nowe sąsiadki z sali. Po jakiś 20 minutach przyszła do mnie studentka z informacją, że przerywamy zapis i natychmiast mam się udać do gabinetu zabiegowego, bo pan ordynator chce mnie zbadać teraz, jeszcze przed porannym obchodem. Spokojnie udałam się więc na badanie, zadowolona że nie kazali mi czekać do południa. Okazało się jednak, że to nagłe wezwanie miało miejsce nie bez przyczyny: dziecko ma spadki tętna. Po raz kolejny napędzili mi porządnego stracha. Padły takie słowa jak "niedotlenienie" i "uszkodzenie mózgu". Okazało się, że wczorajsze rozwarcie mi się cofnęło i zamiast 3 luźnych palców mam ledwie 2cm. Tak czy inaczej, nie było już na co czekać, kazali mi natychmiast się spakować i jechać na salę przedporodową. Byłam wściekła, zamiast wczoraj wywołać poród, kiedy miałam rozwarcie i skurcze, a z dzieckiem wszystko było dobrze, to nikomu się nie chciało. Lekarz wolał poczekać do jutra, skoro serce dziecka pracuje dobrze... Szkoda, że następnego dnia rano już tak nie było... Czy na prawdę trzeba czekać, aż coś będzie źle, żeby zacząć działać? Powtarzali, że natychmiast trzeba się tym zająć, ponieważ jest zagrożenie dla życia i zdrowia mojej córci, a jak nie zacznę szybko rodzić, trzeba będzie ciąć... Byłam przerażona i załamana. Po wczorajszych skurczach mniej więcej wiedziałam jakiego rodzaju bólu mam się spodziewać i bałam się, że i tak skończy się cesarskim cięciem, a tego chciałam uniknąć. A przede wszystkim bałam się, czy z małą wszystko będzie w porządku. Spanikowana w pośpiechu się spakowałam i udałam na salę przedporodową.

Oksytocyna
Godzina 9 rano. Na sali było kilka łóżek oddzielonych od siebie parawanami. Podłączono mnie pod stały zapis KTG, by nieustannie monitorować stan dziecka i dostałam kroplówkę z oksytocyną. I tak sobie leżałam i czekałam, aż coś zacznie się dziać. O godzinie 11.20 przyszedł do mnie lekarz przebić mi pęcherz płodowy i dopiero po tym zaczęły się pojawiać pierwsze nieregularne skurcze. Zaczęłam więc poganiać mojego K., żeby przyjechał zanim wezmą mnie na porodówkę. Nie minęła godzina, a już męczyły mnie skurcze z krzyża, takie same jak poprzedniego dnia, a przy każdym kolejnym rosły w siłę. Około godziny 13 ból był już trudny do zniesienia. Sprawy nie ułatwiało to, że nie mogłam nawet wstać. Ze względu na to, że skurcze pisały się już silne i regularne, lekarz przyszedł sprawdzić rozwarcie... ale rozwarcia brak. Dostałam więc czopki na rozluźnienie szyjki macicy, a bardzo miła położna zlitowała się nade mną i ustawiła łóżko w pozycji siedzącej, by łatwiej było mi znosić ból. A ból był koszmarny. Podobno skurcze wywołane sztuczną oksytocyną, są dużo bardziej bolesne, od tych przy naturalnie wydzielanym hormonie. Nie wiem ile w tym jest prawdy, nie mam porównania i myślę, że tutaj nie ma też reguły, w końcu każdy poród jest inny. Prawdą, jednak jest, że sztuczna oksytocyna blokuje wydzielanie endorfin, które są naszymi naturalnymi "znieczulaczami", a także przez to, że w kroplówce jej 'dostawy' są ciągłe, to skurcze są silniejsze, a między nimi mamy krótsze przerwy na odpoczynek. Tak czy inaczej ból był koszmarny. Na skurczu zagryzałam poduszkę i tłumiłam piszczenie, no myślałam, że lada moment zwariuje. W dodatku byłam sama, nikt przy mnie nie był i być nie mógł (na salę przedporodową nikomu wchodzić nie wolno), nikt nie zaglądał, nie wiedziałam jak oddychać, ani ulżyć sobie w bólu. Wtedy pojawiły się pierwsze myśli, że nie dam rady, że chcę by to już się skończyło, by ją ze mnie wyciągnęli, albo mnie zabili.
W dodatku podeszła do mnie jakaś inna położna i bardzo oburzonym tonem kazała mi się uciszyć, bo jeszcze jej przestraszę inne pacjentki. Nosz cholera jasna! Bo ja leżę i się opalam, a te stęki i jęki to są z nudów przecież... Pewnie, że mogę się uciszyć, bo to kwestia jedynie mojej dobrej woli, wcześniej miałam po prostu ochotę sobie popiszczeć...
Około godziny 14 przyszła do mnie położna, ta sama która zmieniła mi ustawienie łóżka (co mi niesamowicie pomogło w walce z bólem) i poinformowała, że zaraz przenoszę się na salę porodową i jak chcę osobę towarzyszącą, to mogę ją popędzić, żeby już kierowała się do szpitala. I (na szczęście) to właśnie ta położna miała mi towarzyszyć przy porodzie.

Poród
 0 14.15 przenieśli mnie na porodówkę, a jakieś 15 minut później dotarł K. Rozwarcie miałam dopiero na 3cm (na 10) ku mojej rozpaczy i bałam się, że będzie to trwać wieki. Tam tez podłączyli mi KTG, tylko teraz bez kabli, więc mogłam się ruszać, na szczęście. Położna pokazała mi w jakiej pozycji ustawiać się na skurczu, by było lepiej i faktycznie, mimo koszmarnego bólu, czułam ulgę. Potem razem ze studentką, na której obecność się zgodziłam, wypełniłam plan porodu. O nacięciu niewiele wiedziałam, więc ciężko mi było się odnieść do tego punktu, na szczęście moja położna zadbała o ochronę krocza. W moim pierwotnym planie chciałam spróbować urodzić bez znieczulenia, jednak gdy wyłam przy bólach, które promieniowały mi od krzyża, aż przez biodra, miednicę i całe nogi, przez kolana i piszczele bez zastanowienia wpisałam, że chcę znieczulenie zewnątrzoponowe. 
Położna załatwiła mi jedyną w całym szpitalu salę porodową z wanną i zdecydowałyśmy z niej skorzystać. Dostałam kolejną kroplówkę (oczywiście cały czas mi podawano oksytocynę), która trzeba było podać przed znieczuleniem, jednak położna uparła się byśmy spróbowały bez znieczulenia. Weszłam do wanny z gorącą wodą, K. usiadł obok mnie na fotelu, a położna na brzegu wanny. I powiem wam, że gdyby nie ona to chyba nie dałabym rady. No po prostu cudowna kobieta, dzięki której przetrwałam i w końcu urodziłam! No pomnik bym jej postawiła! Ale do rzeczy. Przy każdym skurczu mnie uspokajała, pozwalała wbijać paznokcie w swoją rękę (chociaż pod tym względem bardziej się oberwało studentce, a K. został za to ugryziony :P ) i powtarzała "to tylko jeden skurcz, tylko ten jeden, ten jeden wytrzymasz". Nie myślałam już o kolejnych, które mnie czekają, tylko zgodnie z tym co mówiła skupiałam się na tym, by wytrzymać przy tym jednym jedynym skurczu, a potem przerwa. Pokazała mi jak oddychać i pomagała za każdym razem gdy o tym oddychaniu zapominałam. Pomiędzy skurczami podawała mi wody i bez przerwy zabawiała opowieściami i historiami, nawet kilkakrotnie udało jej się mnie rozbawić, mimo iż przerwy między skurczami były coraz krótsze i co chwila przerywały jej opowieści. Powtarzała ciągle, że muszę urodzić do godziny 19, bo wtedy kończy dyżur, a ja bez niej chyba nie urodzę. Była tak cudowna, że bardziej skupiałam się na tym, żeby oddychać i nie krzyczeć niż na samym bólu, bo aż było mi głupio, że ona mi tak pomaga, a ja krzyczę. Jednak ból był coraz gorszy. Najgorszy w całym moim życiu. Do tego stopnia, że po każdym skurczu zaczęłam wymiotować, a w trakcie się drzeć, mimo wszelkich starań i mojej i położnej. Okazało się, że rozwarcie mam już na 8-9cm i mogę się przenosić na fotel/łóżko porodowe. 
Krzyczałam. Że mają mi natychmiast podać znieczulenie, że umrę i nie urodzę. Wstałam z wanny, polała się krew, a ja klęczałam na podłodze. W końcu udało mi się dotrzeć na łóżko. Najpierw wypróbowałam pozycję na klęczkach, trzymając się oparcia. I darłam się, że znieczulenie, że mają ją ze mnie wyciągnąć, że nie chcę już żyć. Powiedzieli, że na znieczulenie już za późno, że widać już główkę i mała ma włoski. W tym momencie wyrzuciłam K. z sali (o tym opowiem innym razem), doprosiłam się znieczulenia w formie gazu i zdecydowałam o zmianie pozycji. Ostatecznie rodziłam leżąc na boku, z jedną nogą podciągniętą pod brodę. Jeśli chodzi o gaz, to druga rzecz, zaraz za położną, dzięki której udało mi się urodzić. Skurcze parte nie były już takie złe ani straszne, jak te z krzyża. Nie wiem czy to zasługa tego gazu czy nie, ale ta ostatnia część była mniej bolesna i trwała chwilę. Między skurczami na okrągło dziękowałam położnej i studentce za gaz (jeszcze raz podkreślę, jak bardzo ocalił mój poród), parcie przyszło mi bez większego problemu, z łatwością współpracowałam (a słyszałam, że po gazie ciężko współpracować z położną) i ani się obejrzałam, a miałam to za sobą i usłyszałam pierwszy płacz.

....
Urodziłam o 16.13. Położna żartowała, że miałam takie tempo, że do godziny 19 zdążyłabym urodzić dwa razy. Dwa dni się zbierałam do tego rodzenia, ale jak przyszło co do czego, to niecałe dwie godziny godziny po przybyciu na porodówkę, tuliłam już córcię. Ze względu na spadki tętna, monitorowano jej pracę serca aż do ostatniego parcia. Urodziła się zdrowa, dostała 10/10 w skali Apgar i nie kwalifikowała się do hipotrofii. Położyli mi ją na brzuchu, a ja nie wierzyłam. Nie mogłam uwierzyć w to, że właśnie ją urodziłam. To wszystko wydawało mi się takie nierealne. Ale przede wszystkim cieszyłam się, że miałam to już za sobą. Sam poród był krótki, ale niesamowicie bolesny i wbrew temu co mówią, wciąz o tym bólu nie zapomniałam. 
Za pomocą ostatniej dawki oksytocyny urodziłam też łożysko, a gdy już się go pozbyli, K. wrócił na salę zobaczyć naszą córeczkę. Niestety w miedzy czasie założono mi dwa szwy (udało się bez nacięcia, jednak odrobinkę pękłam), a ci co twierdzą, że kobieta w trakcie szycia nie czuje bólu, bo jest zbyt szczęśliwa z powodu dziecka, mylą się. Znieczulenie miejscowe było niedokładne i tak wzdrygałam się z bólu, że bałam się, że młoda mi spadnie na podłogę.
Spędziliśmy we trójkę ponad dwie godziny, na karmieniu, tuleniu i wpatrywaniu się w naszą córeczkę. K. informował bliskich, że już po wszystkim, a ja leżałam zmęczona, z Julką przy piersi. Ta błogość "PO" jest niesamowita, a kobieta czuje się niezwykle silna, ze świadomością, że wydała na świat nowego człowieka. Ale porodu nie chciałabym przeżywać jeszcze raz. Oczywiście, nie można mówić nigdy, ale na chwilę obecną nie rozumiem jak ktokolwiek przy zdrowych zmysłach zdecydowałby się na to po raz drugi.

I tak oto, po ponad tygodniu leżenia w szpitalu, po dwóch dniach wywoływania porodu i wszelkich komplikacjach pojawiła się na świecie nasza córka. Okazała się być okazem zdrowia, na szczęście, mimo wszystkiego czym cały czas nas straszyli lekarze. Udało mi się urodzić, w dodatku naturalnie i bez znieczulenia i co więcej, mam to wszystko już za sobą! Teraz pozostaje jedynie cieszyć się macierzyństwem :)

A jak wy wspominacie swoje porody? Opowiedzcie mi w komentarzach :)

Podobał ci się ten wpis? Zapraszam do śledzenia nas na FB :)

22 komentarze :

  1. Życzę Ci aby córka rozwijała się Ci pięknie i zdrowo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystkiego dobrego i niech maleństwo rośnie zdrowo!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja po kilku godzinach porodu miałam podaną oksytocynę, wiec odnośnie skurczów mam porównanie. I u mnie rzeczywiście te skurcze po oksytocynie bolały bardziej niż wcześniejsze.
    Zazdroszczę szybkiej akcji w końcówce porodu. U mnie po ok godzinie parcia okazało sie, że córka nie chce wejść w ogóle w kanał rodny stąd podjęto decyzje o cc

    OdpowiedzUsuń
  4. początkowo też nie mogłam zapomnieć bólu, lecz później zapomnisz :) ja czopki dostałam już na wejściu, oksytocyna zadziałała u mnie bardzo dobrze i w sumie na rozwarcie pelne czekalam ok 2 h, 15 minut prawdziwego porodu i po sprawie
    tak, po porodzie zawsze się mówi, że nigdy więcej kolejnego dziecka :D
    Udany, mniej bolesny poród, to z dobrą położną. Widzisz, trafiła ci sie dobra położna, dzięki której żyjesz :) krocze masz całe i jej pomnik mogłaś postawić! nie to co ta druga, co ci kazała być cicho ...
    Co do lekarzy i ich podejscia - dlatego ja rodziłam w prywatnym szpitalu!!! i też potwierdzam, ze woda pomaga :)
    Po tych wszystkich przeżyciach w koncu się wam udało! GRATULUJE! KAwał dobrej roboty wykonałaś :) Obie byłyście dzielne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. aaa i potwierdzam jeszcze ze zszywanie boli jak cholera :D znieczulenie miejscowe nie działało!!!

      Usuń
  5. Podziwiam, że tak wszystko opisałaś. Masakra co musiałaś przejść...
    Dobrze, że jednak trafiłaś na taką położną, bo przeróżne sa. Przy pierwszym porodzie miałam beznadziejną, taką, co miałą mnie gdzieś cały czas.. Przy drugim położna anioł. Przy takiej to ja moge rodzić jeszcze kilka razy. A i apropo drugiego porodu, wydaje mi się,. że to przychodzi tak jak widzi się jak się to pierwsze dzieciątko rozwija. Choć ja to tez nie miałąm takiej traumy przy pierwszym porodzie. Ale zobaczysz, co czas pokaże.
    U nas nie ma czegoś takiego jak sala przedporodowa. Może to źle, bo wiecznie brakuje miejsca... Są tylko 3...
    Znieczulenie.. tez u nas nie ma. Jedynie gaz, ale nie korzystałam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratuluję i życzę dalszych sukcesów i radości z macierzyństwa :)

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja Cię podziwiam że w ogóle byłaś w stanie się ruszać ;) piękna historia :) aż przypomniał mi się mój poród :)

    OdpowiedzUsuń
  8. ja miałam w sumie idealne porody, szczególnei ten drugi, kiedy z pełnym rozwarciem byłam jeszce po kuzynkę na dworcu pkp ;)
    Wielkie gratulacje, niech się zdrowo chowa :)

    OdpowiedzUsuń
  9. no to miałaś szcześćie mnie przy 10 po kilku razach zabrnili przeć no czy się da ? ale czego sę nie robi dla dziecięcia :D ja bardzo żałuję że ten pierwszy mój poród zakończył się cesarką :( potem kolejny równiez i tzreci też sam poród od 4 cm wspominam miło najgorzej było przy 10 i zakazie parcia bo musieli przygotować do cesarki

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie wyobrażam sobie porodu bez znieczulenia. Mój poród też do łatwych nie należał, bo rozawcie się nie robiło pomimo podania oksytocyny. Była masakra i jak sobie to przypomnę (a po 3 latach nadal pamiętam) to aż się boję tego co mnie czeka w czerwcu.
    Byłaś naprawdę dzielna! Podziwiam, bo ja chyba bym umarła!

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziwnie to może zabrzmi biorąc pod uwagę ból jaki opisujesz, ale zazdroszczę Ci takiego porodu :) Ja miałam cc, nie mogło być inaczej, po prostu tak się wszystko potoczyło, ale brakuje mi tego uczucia że coś przezwyciężyłam. CC to też poród bez względu co inni o tym myślą, normalna operacja, ból prawdopodobnie inny niż przy naturalnym.

    OdpowiedzUsuń
  12. Bóle krzyżowe. To istny hardcore! Miałam je przez 8 godzin, ale pozycja siedząca tylko wymagała ból. Gaz działał na początku, potem chciało mi się wymiotowac. 12 godzin męki zakończyło się cc. Trochę czuje, żal że nie mogłam urodzić normalnie :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja swój poród dobrze wspominam. Kiedy usłyszałam,że będę miała cesarkę byłam zadowolona ponieważ przynajmniej nie musiałam zwijać się przez kilka godzin z bólu.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  14. Dobra położna to anioł. Ja miałam cięcie, ale jako że jestem pielegniarką anestetyczką, u siebie w pracy chodzę z anestezjologiem do znieczulania cięć na trakt porodowy i czasem patrzę na pracę położnych. Niektóre mają wspaniałe podejście do pacjentek, inne mniej, a jednak jest to bardzo ważne. Dziwne, że przy spadkach tętna nie zrobili Ci od razu cięcia. U mnie pewnie już dawno byłoby cięcie jako "brak postępu porodu", bo zwykle wiecej jest cesarek niż porodów SN.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja miałam cesarkę i bardzo się cieszyłam. Nie widziałam się z porodem naturalnym.

    OdpowiedzUsuń
  16. omg! przeczytalam wszystkie trzy czesci z zapartym tchem...jestem w szoku, zdecydowanie przerazajace doswiadczenie, nie wiem jak kobiety moge sie na to decydowac z nieprzymuszonej woli...tak wiem nie odezwal sie we mnie jeszcze instynkt macierzynski, ale porod i tak uznaje za jedna z bardziej traumatycznych chwil w zyciu :P przynajmniej tak wnioskuje z wielu opowiesci ;P
    Gratuluje ze dalas rade! Mam nadzieje ze jestescie juz w domku i macie sie dobrze :) hehe teraz to sie dopiero zacznie jazda bez trzymanki, wiec...powodzenia! :*

    OdpowiedzUsuń
  17. Wymęczyli cię okrutnie tą oksytocyna, ale pięknie dałaś radę. Gratuluję! 😘

    OdpowiedzUsuń
  18. Hmm, mnie akurat zszywanie krocza nie bolało, za to wydaje mi się, że pod koniec porodu położna ręcznie zwiększyła nieco rozwarcie i to był prawdziwy hardcore. Rozwrzeszczałam się jak opętana, a usłyszeli to wszyscy lekarze, którzy akurat zaczynali dyżur, bo była 8 rano. Byłam tuż przed parciem, a do sali zeszła się cała ferajna, chyba w ramach obchodu. :P Ale po 15 minutach parcia urodziłam, a dziecko wyskoczyło ponoć jak z katapulty. :) Po porodzie nie mogłam sobie wyobrazić następnego i do dziś, a minęły prawie dwa lata, pamiętam ten ból. Ale mimo wszystko niedługo chcę zacząć starania o dziecko. Bardziej niż bólu boję się przeróżnych komplikacji.

    OdpowiedzUsuń
  19. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  20. Dominika Polańska9 lutego 2019 04:36

    Ja również doskonale pamiętam swój dzień porodu. Byłam bardzo podekscytowana i całe szczęście wszystko zakończyło się tak jak powinno. Idealnie pomagał mi trakcie połogu kalendarz ciąży https://plodnosc.pl/kalendarz-ciazy/38-tydzien/ gdzie miałam wszystkie istotne informacje na wyciągnięcie ręki.

    OdpowiedzUsuń

Recent Posts

Szablon stworzony z przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.