Ja miałam mnóstwo wizji.Wyobrażałam sobie, że od urodzenia Julka będzie spać sama, we własnym łóżeczku. Sądziłam także, że przez najbliższe parę lat nie prześpię ani jednej nocy, więc w ciąży próbowałam wyspać się na zapas. Wyobrażałam sobie, że nie będę miała czasu nawet zjeść, czy napić się ciepłej kawy. Byłam także przekonana, że z miesiąca na miesiąc będzie coraz lepiej, łatwiej i będę miała coraz więcej wolnego czasu. Moje poglądy kształtowały opowieści innych ludzi, historie i memy internetowe, oraz blogerki parentingowe. Myślałam sobie, że od początku będę uczyć małą spania przy hałasie, nie noszenia na rękach oraz nie bawienia się przedmiotami nie służącymi do zabawy... Rzeczywistość jednak bardzo mnie zaskoczyła...
Pierwszym moim zaskoczeniem było to, jak bardzo pokochałam córkę. Wiedziałam, że będę ją kochać, wszyscy mówili mi jak to wygląda, a ja czułam do niej przywiązanie już w ciąży. Mimo to uczucia, które wrastały przez parę dni po porodzie całkowicie mnie zaskoczyły (Więcej na ten temat możecie przeczytać w >TYM< wpisie).
W wielu kwestiach okazało się, że byłam czarnowidzem, a życie z dzieckiem nie jest tak strasznie, jak to sobie wyobrażałam. Naprawdę, byłam przekonana, że czeka mnie niekończący się koszmar i skrajne wycieńczenie. Moja córeczka postanowiła jednak, od dnia narodzin noce przesypiać. Teraz ma już prawie pół roku, a ja nie wiem co to nieprzespana noc, czy zimna kawa. Oczywiście, zdarza jej się czasem budzić w nocy czy nad ranem, ale wtedy wystarczy ją pogłaskać, czasem nakarmić lub dać jej smoczka i możemy spać dalej.
Co więcej, od samego początku Julka śpi z nami. Mimo moich wizji nie potrafiłam jej odnieść do łóżeczka. Chciałam ją mieć przy sobie, patrzeć jak śpi, czuć zapach jej główki... Czułam też się pewniej, łatwiej było kontrolować czy oddycha, łatwiej ją uspokoić, nakarmić. I okazuje się, że właśnie tak jest nam dobrze, nie zmieniłabym tego za nic w świecie (Na temat naszego wspólnego spania pisałam już wcześniej >TUTAJ<). Ciężko mi uwierzyć, że dawniej uważałam, że w ten sposób "dałabym dziecku sobie wejść na głowę". Podobnie z tym noszeniem. Przyznam, że przez pierwsze miesiące nie robiłam tego prawie w ogóle. Ale nie dlatego, żeby "się nie przyzwyczaiła", a zwyczajnie nie było takiej potrzeby. Julka była spokojniejsza gdy leżała sama, niż u mnie na rękach. Ostatnio, jej się zmieniło. Od 2 tygodni noszę ją właściwie non-stop, ponieważ odłożenie skutkuje natychmiastowym krzykiem i płaczem. Już słyszałam, że wymusza, że jest małą terrorystką. Wiem jednak, że ona po protu tego potrzebuje. Stała się bardziej ciekawa świata, chce wszystko widzieć z nowej perspektywy, w dodatku pojawiają się skoki rozwojowe, lęk separacyjny, a może i nawet ząbkowanie (choć tego nie jestem pewna, zębów wciąż nie widać). Dlatego noszę, mimo iż lżejsza się nie robi.
Nie sądziłam też, że będzie mi tak ciężko się z nią rozstawać. Myślałam, że bez żadnych oporów będę ją zostawiać z innymi ludźmi. W końcu babcia się może zająć trochę, a ja wtedy odpocznę, poimprezuję, wyjdę gdzieś... w rzeczywistości praktycznie się z Julą nie rozstaję. Nigdy nie spędziła nocy z dala ode mnie, a i w dzień w zasadzie nigdzie jej nie podrzucam. Ze dwa czy trzy razy została na kilka godzin z dziadkami... i to by było na tyle. Myślę, że dla mnie okazało się to trudniejsze niż dla niej!
Podsumowując, macierzyństwo zaskoczyło mnie przede wszystkim na plus. W moim wyobrażeniach wraz z pojawieniem się dziecka, skończy się moje dotychczasowe życie i już nic nie będę mogła robić. Życie się nie skończyło, a po prostu zmieniło. I to na lepsze! Owszem, córka wypełnia cały mój czas, jednak dbam o to, by nie rezygnować z siebie i swojego życia. Nie traktuję jej jako przeszkody i ograniczenia. Większość rzeczy w końcu można robić przy dziecku. A co do reszty... mogą poczekać te trzy lata ;)
Teraz czas na drugą stronę medalu. Niech nie wychodzi na to, że tak słodzę i lukruję, a nam jest lekko, przyjemnie i ciągle wesoło. Wspominałam na początku, że w moich wyobrażeniach z miesiąca na miesiąc będzie coraz łatwiej. Wystarczy, że przetrwam pierwsze 3 miesiące, a potem już z górki. Oj, jakże się myliłam...
Pierwszy kwartał okazał się być najłatwiejszy. Najpierw Julka tylko jadła i spała, potem przestała prawie sypiać w dzień, jednak cały czas sama sobą się zajmowała. Spokojnie leżała, bawiła się, gaworzyła, a ja miałam czas na praktycznie wszystko. Mogłam wyjść z pokoju, posprzątać, ugotować, poczytać książkę, posiedzieć przy internecie... Z każdym kolejnym miesiącem było coraz trudniej. Zaczęło się coraz częstsze marudzenie, płacze, potrzeba ciągłej uwagi i noszenia. Nie zawsze małej udaje się samej zasypiać, coraz częściej muszę kombinować (dopiero teraz Szumiś okazuje się być naprawdę bardzo pomocny). Wszystkie zabawki po chwili Julę nudzą, więc korzystając z chwili spokoju pozwalam jej bawić się nawet pilotem do telewizora, byle choć na chwilę miała zajęcie.
Podobnie ze spaniem przy hałasie. Z początku robiliśmy wszystko, byle nie było cicho, gdy Julka będzie spać, żeby 'nie było później problemów'. Ostatnio jednak, każde 5 minut jej nieprzerwanego snu jest dla nas tak cenne, że każdy kto odważy się zakłócić wtedy ciszę, może pożegnać się z życiem... Obudzenie jej sprowadza nasz gniew, haha.
Ostatnie dwa tygodnie jest naprawdę ciężko. Chyba to skok, pojawiło się nagle mnóstwo nowych umiejętności, a od dwóch tygodni ciągle płacze, marudzi i bywa tak nieznośna, że mam ochotę czasem ją wysłać w kosmos. Nie mogę zniknąć z jej pola widzenia, bo ryk, nie mogę jej odłożyć nawet na chwilę, bo ryk. Wydziwiam z bujaczkami, karuzelkami, zabawkami, z chustą, która do tej pory głównie się kurzyła, byle tylko odciążyć plecy. Dzięki temu jednak spędzamy więcej czasu na powietrzu i na wspólnych zabawach, a dalej nie jest tak źle jak sobie wyobrażałam. Po prostu dziecko z każdym miesiącem staje się bardziej absorbujące.
Wciąż mam wiele wyobrażeń o tym, jak będzie wyglądało nasze dalsze życie, ale wiem już, że na pewno zostaną zweryfikowane ;)
A Ciebie czym zaskoczyło macierzyństwo? Okazało się być lepsze czy gorsze niż twoje wyobrażenia? A może dokładnie takie samo? Odpowiedź w komentarzu :)
Kiedyś napisałam o tych moich zaskoczeniach tekst -> https://sasanki.wordpress.com/2017/02/08/3-rzeczy-ktorych-mialam-nigdy-nie-robic-bedac-mama-postanowienia-kontra-rzeczywistosc/
OdpowiedzUsuńDopiero po przyjściu na świat Helenki, zrozumiałam wiele spraw dotyczących bycia mamą. Noszenie, wspólne spanie - myślałam, ze to my rodzice nauczymy czegoś Helenkę w tym temacie. To jednak nasza córka była nauczycielką, uczyła nas swoich potrzeb.
U nas było odwrotnie niż u Was- baaardzo ciężki początek i w miarę upływu czasu coraz lepiej. Sama nie wiem, która wersja jest lepsza ;)
Jej a tych zaskoczeń pewnie jeszcze mnóstwo przed Tobą i każdą mamą :)
OdpowiedzUsuńWraz z urodzeniem dziecka wszystko sie zmienia :) Ja sama kiedy byłam w ciąży, czytałam dużo książek o macierzyństwie, o wychowaniu i zdrowiu dzieci. Kiedy tylko zobaczyłam Julcia po drugiej stronie brzucha, zapomniałam o tych wszystkich mądrościach i zaczęłam się kierować własną intuicją :) I tak już jest 5 lat :)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy mogę napisać, że macierzyństwo zaskoczyło mnie czymś konkretnym bo ten stan sam w sobie jako całość jest nie do zaplanowania, ogarnięcia. Z jednej strony wszystko było zaskoczeniem i zaskoczeniem nie było nic właśnie dlatego, że to jedna wielka niewiadoma. A gdybym miała wymienić jedną rzecz to to, że macierzyństwo dało mi niewiarygodnego kopa, wiary w siebie, pewności siebie. tego na pewno się nie spodziewałam.
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego przyszłym mamom macierzyństwo jest przedstawiane w czarnych barwach. Przecież, nawet mimo zmęczenia, to zawsze niezapomniane chwile.
OdpowiedzUsuńJesteśmy z synkiem na tym samy etapie życiowym. Mimo, że to moje drugie dziecko to wszystkie lęki, szczęścia przeżywam na nowo. Myślę że macierzyństwa nie da się nauczyć, to trzeba przeżyć bo każde dziecko jest inne
OdpowiedzUsuńTo coś co zrozumie tylko ten kto to sam przeżył
OdpowiedzUsuńPierwszym co mnie zaskoczyło były kolki - trzy bite miesiące! Nikt w rodzinie tego nie przechodził, poza tym dzieci mnie zaskakują każdego dnia :)
OdpowiedzUsuńPierwsze dziecko to zawsze są jakieś zaskoczenia.
OdpowiedzUsuńSwoje maluchy kocham nad życie ale rozstania z nimi tez. Czas tylko dla siebie lub z mężem - bezcenny (młodszy ma pół roczku)
OdpowiedzUsuńWbrew temu, co się myśli, wcale nie pierwsze miesiące są największym wyzwaniem. Dopiero, jak szkrab zaczyna chodzić zaczyna się prawdziwa jazda ��
OdpowiedzUsuńU mnie oczekiwania były bardziej optymistyczne niż rzeczywistość. Wiedziałam, że niemowlę to nie sielanka, ale... urodziło nam się dziecko, które nie spało, nie jadło, bało się wychodzenia na spacery, bało się ludzi i cierpiało na 24-godzinne kolki.... Na szczęście dzisiaj ma 2 lata i to wszystko jest tylko wspomnieniem ;)
OdpowiedzUsuńNie miałam okazji sprawdzić, więc wierzę na słowo :D
OdpowiedzUsuńNie mam dzieci i właśnie to, o czym napisałaś w ostatnim akapicie skutecznie mnie od tego powstrzymuje. Nie wyobrażam sobie być przywiązana do dzieciaka przez 24 h, być od niego kompletnie zależna. Bo to zależność obustronna - Ty jesteś zależna od niego, ono od Ciebie.
OdpowiedzUsuńo trudnych początkach macierzyństwa pisałam tutaj: http://psychomami.blog.pl/2017/08/08/nie-kocham-swojego-dziecka/
OdpowiedzUsuńnie zawsze jest od razu kolorowo, na wszystko potrzeba czasu.
Też miałam oczekiwania w ciąży, które się nie sprawdziły w rzeczywistości. :)
OdpowiedzUsuńWszystkie zaskoczenia jeszcze przede mną. ;)
OdpowiedzUsuńNo życie weryfikuje :) ważne żeby to nie było z przymusu tylko z chęci :)
OdpowiedzUsuńMnie zwalilo z nóg:) na ciążę zdecydowałam sie trochę z rozsądku, bo lata leciały, a chcieć nie znaczy od razu mieć. Nam się udało. Galganek nas zaczarowal, a ja poczulam sie pełna. Miłość niesamowita. Obezwladniajaca. Odnalazłam się w macierzyństwie bardziej niż myślałam. Uwielbiam być mamą:)
OdpowiedzUsuńPoczątki bycia mamą w moim przypadku nie były takie trudne, bo synek dużo spał, ładnie jadł. Wszystko pozmieniało się później. Dopiero wówczas zrozumiałam, że to wszystko co pokazują w telewizji, piszą w ksiązkach nie jest odzwierciedleniem rzeczywistości. Nieraz chodziła w dresie, nieumalowana.
OdpowiedzUsuń