W końcu zebrałam się by opisać wszystko
to, co się działo kiedy mnie nie było. Aby opowieść była kompletna
zacznę od samego początku: od pójścia do szpitala.
Skierowanie do szpitala
W
38tc poszłam na ostatnie kontrolne USG, następnego dnia miałam mieć
wizytę u mojej doktor prowadzącej. Żeby było zabawniej, to mój lekarz
nie chciał mi dać skierowania na to badanie USG. Musiałam ją ubłagać
wręcz na poprzedniej wizycie, ponieważ przy poprzednim badaniu zwrócono
uwagę, że moja córcia jest mniejsza niż powinna. Bardzo więc mi
zależało, by sprawdzić czy dalej dobrze się rozwijała. Dostałam więc to
skierowanie. Co więcej, poprzednią wizytę u lekarza miałam ponad...
miesiąc wcześniej! Moja pani doktor miała dość... 'olewcze' podejście do
sprawy- sama musiałam się upominać o każde badanie, czy o sprawdzenie
czegokolwiek. A częściowo i tak byłam zbywana.
Wracając
do tego kontrolnego USG. W trakcie badania już zaniepokoiła mnie długa
wymowna cisza i nietęga mina lekarza. Zapytano mnie czy na pewno jestem w
38tc, poproszono o kartę ciąży by to sprawdzić (bo przecież ja na pewno
zmyślam). Potem usłyszałam pytanie:
-"Dlaczego dostała pani skierowanie na to badanie?"
(Hmm... bo się doprosiłam i chciałam sprawdzić czy z moim dzieckiem wszystko dobrze?! ) - "Żeby sprawdzić czy dziecko się dobrze rozwija"
(Długa wymowna cisza) - "Nie rozwija się"
Ja
zamarłam całkowicie przerażona. Z oczu natychmiast popłynęły mi łzy, a
nawet teraz, gdy o tym dla was piszę przecieram zaszklone oczy.
Zabrzmiało to strasznie. Jakby nie mogli chociaż powiedzieć czegoś
takiego matce odrobinę delikatniej... Zaczęłam dopytywać co się
dokładnie dzieje. W odpowiedzi usłyszałam, że córcia przestała rosnąć
kilka tygodni temu, ponadto stwierdzają małowodzie i mam się zgłosić na
Izbę Przyjęć na Patologię Ciąży i będą mi wywoływać poród. Byłam
całkowicie przerażona. Z płaczem zadzwoniłam do mojego K. i do rodziców i
wszyscy stanęli w gotowości bojowej. Na szczęście torby do szpitala
miałam już spakowane, brakowało tylko kilku rzeczy. Część dokupiliśmy
jeszcze w pośpiechu tego samego dnia, resztę chłopak dowoził mi potem.
Zgłosiliśmy
się na IP. Z racji tego, że był już wieczór długo nie musieliśmy
czekać. Zrobiono mi KTG i ochrzaniono, że jak to możliwe, że to tej pory
nie miałam robionego badania GBS (kojarzycie jak skarżyłam się, że moja
doktor jest głucha na wszelkie prośby o skierowanie na to badanie?) i
wykonano mi je na miejscu. Wzięli wszystkie badania, dokumenty, zrobili
badania krwi i moczu, pokazali mi moje łóżko i kazali czekać do rana...
To była długa i bezsenna noc.
Tydzień czekania
Doczekałam
się porannego obchodu następnego dnia. Ordynator zasądził, że na
decyzję o tym co dalej mam czekać tydzień. Cały, długi tydzień. Przez
ten tydzień miałam mieć trzy razy dziennie wykonywane badanie KTG, by na
bieżąco monitorować stan dziecka, a po upływie siedmiu dni miałam mieć
powtórzone badanie USG. Oczywiście strasznie się wkurzałam, że muszę
tyle czasu czekać, jednak wiem że było to konieczne by móc sprawdzić,
czy córcia rośnie. Na szczęście jej waga wskazywała już 2,600kg, co
balansuje na granicy normy i hipotrofii, jednak nie była taka zła.
Pewnego
dnia na obchodzie zupełnie inny lekarz zaglądając w moją kartę
stwierdził, że mam się nie martwić, bo dziecko się rozwija, tylko jest
mniejsze. A, że i ja za duża nie jestem, to trzeba być dobrej myśli.
Po
kilku dniach postanowiono sprawdzić stan moich wód i przepływy. Na
szczęście tutaj wszystko wyszło dobrze. Okazało się, że małowodzia nie
mam, ilość płynu owodniowego jest w normie, wszystkie przepływy w
normie. Pozostało już tylko czekać na decydujące USG. Jeśli córcia by
się chociaż trochę powiększyła przez ten tydzień, mogłabym wrócić do
domu.
Czarne myśli i dłużący się czas
To
był długi i trudny tydzień. Dziewczyny z mojej sali zmieniały się co
chwila. Jedne szły rodzić, inne wracały do domu. A ja dalej czekałam.
Tęskniłam za domem i za moim K. Wpadał kiedy tylko mógł, prawie
codziennie. Jednak zazwyczaj po 20-40 minutach musiał już iść, bo
odwiedzał mnie między pracą. Czułam się sama i smutna. Najgorzej było
wieczorami. Wtedy właśnie nawiedzały mnie różne czarne myśli.
Przede
wszystkim miałam dosyć tego szpitala. Marzyłam o własnym łóżku,
laptopie, telewizorze, o wyjściu do sklepu, o tym, żeby mieć
jakiekolwiek zajęcie. Brakowało mi K., osobne wieczory i noce były
bardzo dołujące. Dobrze, że potem intensywnie wzięłam się za czytanie
książki, to mi pozwalało chociaż na trochę skierować myśli na inny tor.
Bałam
się. Nie samego porodu, który zbliżał się coraz większymi krokami.
Strach przed samym porodem przerabiałam jakiś miesiąc wcześniej, obecnie
bardziej przerażało mnie to co będzie potem. Jeśli chodzi o poród,
wiedziałam że ma boleć, jednak nie byłam sobie w stanie tego w żaden
sposób wyobrazić czy uzmysłowić. Po prostu nie wiedziałam czego się
spodziewać (i całe szczęście). Za to bałam się, że nie poradzę sobie z
dzieckiem. Że nie będę wiedziała co robić, że nie dam rady. Czułam, że
nic zupełnie nie wiem. Nie wiem jak podnieść taką kruszynkę, jak się nią
zająć, kiedy karmić i przewijać i jak to robić. Ale przede wszystkim
obleciał mnie strach przed zmianą, jaką oznaczało pojawienie się
dziecka. Nie wyobrażałam sobie, że nie będziemy już tylko we dwójkę,
tylko że pojawi się ktoś jeszcze. Kto będzie zabierał nam czas i
energię. Bałam się, że nie będziemy mieli już chwili dla siebie, bo cały
nasz czas będzie absorbowało dziecko. Nagle znowu poczułam, że nie
jestem gotowa.
W wolnych chwilach
czytałam trochę o IUGR, czyli o wewnątrzmacicznym zahamowaniu wzrostu
płodu. Szukałam możliwych przyczyn i wciąż się obwiniałam. Nie mogłam
znieść myśli, że to może być moja wina. Może nieodpowiednio się
odżywiałam, za mało o siebie dbałam... Co prawda nie piłam, nie paliłam
papierosów, brałam witaminy, codziennie łykałam żelazo na anemię,
starałam się dbać o urozmaiconą dietę, jeść owoce i warzywa i nie
przemęczać się. Jednak nie mogłam opędzić się od myśli, że to i tak moja
wina, że coś zrobiłam źle...
Decydujące USG
Nadszedł sądny dzień. Całą noc nie spałam z nerwów i od rana nie mogłam znaleźć dla siebie miejsca. W końcu wezwano mnie na badanie. Na miękkich nogach weszłam do zabiegowego. I znowu.
Pani doktor milczała i marszczyła brwi. Czas dłużył się nie miłosiernie. Nie wytrzymałam i zaczęłam pytać czy coś się zmieniło, czy mała urosła i czy wszystko jest dobrze. Nie urosła.
Lekarz bardzo starała się zawyżyć wszystkie jej wymiary, ale jak sama powiedziała, nie bardzo miała z czego. Biometryczny wiek ciąży określono na 35 tydzień, a był już 39.
Usłyszałam, że jest szansa, że mam jałowe łożysko. I że trzeba córcię wyciągnąć, bo w moim brzuszku nie ma już dla niej odpowiednich warunków do rozwoju. Na szczęście ciąża była już donoszona, a szacowana masa dziecka oscylowała przy dolnej granicy normy, ale mimo wszystko normy.
Ja znowu płakałam. Cały tydzień żyłam nadzieją, że wszystko jest z nią dobrze, że wrócę w końcu do domu i że mamy jeszcze chwilę czasu. Okazało się, że zostaje w szpitalu, a moja córeczka faktycznie przestała rosnąć. Powiedzieli, że nie ma już na co czekać - trzeba będzie wywoływać poród.
Uff, udało mi się przebrnąć przez pierwszą część tej historii. Było to o wiele trudniejsze niż myślałam, obok mnie leży sterta zasmarkanych chusteczek, ponieważ pisząc dla was nie mogłam powstrzymać łez. Myśl o tym, co tam czułam i co przeżywałam... cieszę się, że to już za mną. Patrzę teraz na moją śpiącą Julcię i nawet nie chcę myśleć o tym, że mogłoby jej się cokolwiek stać. Na szczęście, jak już wiecie wszystko skończyło się dobrze, a już niebawem ukaże się następna część tej historii, czyli PORÓD.
Zapraszam na >>CZĘŚĆ DRUGĄ<<
Oraz >>CZĘŚĆ TRZECIĄ<<
Zapraszam na >>CZĘŚĆ DRUGĄ<<
Oraz >>CZĘŚĆ TRZECIĄ<<
Naprawdę trudne chwile za Tobą, za Wami. Na szczęście wszystko zakończyło się szczęśliwie, a Ty możesz cieszyć się swoją śliczną córcią i tulić ją w ramionach. Gratuluję pięknej małej Księżniczki - oraz tego, że byłaś taka dzielna w tym niepewnym czasie.
OdpowiedzUsuńChyba najgorsze jest to czekanie i niepewność człowiek ma pełno złych myśli w głowię. Dobrze, że już wszystko za Wami. Pozdrawiam ciepło Ciebie i Córeczkę.
OdpowiedzUsuńW wolnej chwili zapraszam do mnie www.wpuszczonawmaliny.blogspot.com
Współczuje przeżyć, dobrze, że masz już to wszystko za sobą. Życzę powodzenia i dużo szczęścia. Pozdrawiam i zapraszam w odwiedziny www.blingbling.blogspot.com
OdpowiedzUsuńNikt nie lubi szpitali, a gdy jeszcze dzieje się coś złego i mamy mało informacji to już podwójne. Super, że Julka jest już z Wami i że wszystko dobrze się skończyło.
OdpowiedzUsuńU nas Ala wg 3 USG ważyła mniej niż powinna i ginekolog (na NFZ ale świetny fachowiec) powiedział, że mam do niego wrócić za 2 tyg by sprawdzić, czy rośnie. Okazało się na szczęście, że przybiera na masie tylko mniej. Miała niby ważyć maks 3 kg, a po porodzie miała 3300g
Dobrze, że to już za Wami, bo zapewne były to bardzo trudne chwile. Życzę Wam już tylko dobrych chwil :)
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że wszystko jest dobrze. Rozumiem, że czekanie musiało być dla Ciebie mega trudne. Uściski.
OdpowiedzUsuńWiem co czulas. Ja cztery tygodnie chodziłam ze świadomością, że jeśli młoda nie urosła to kaplica. W sumie podobne mamy bardzo historie. Ale jest już dobrze i to ważne.
OdpowiedzUsuńNie ma nic gorszego niż takie czekanie i niepewność, aczkolwiek sama znam urodzone małe dzieci, którym nic nie było. Głowa do góry :-)
OdpowiedzUsuń"nie rozwija się" - chyba najgorsze co moze usłyszeć przyszła matka ...
OdpowiedzUsuńboże, nawet sobie nie mogę wyobrazić, jak mogłaś sie czuć. Świadomość tego, że nasze dziecko jest w niebezpieczenstwie, to dramat ... grrr juz nie chce o tym myslec
czekam na druga część posta - wtedy skomentuje w pełni, bo teraz czytając to, zbieraja mi sie łzy :(
uff ale masakra przeżyłas wiele chwil złych sters itd na szczęście córcia jest z Wami i cieszcie się wspólnymi chwilami :D jesteś Dzielną MAmą brawo
OdpowiedzUsuńKochanie lekarze są różni, pisałam o tym wiele razy. Niestety jeśli chodzi o wsparcie przyszłych i młodych mam jesteśmy na bakier. Ty jednak jesteś silna i masz wsparcie od najbliższych a to najważniejsze! Dobrze, że wszystko dobrze się skończyło i malutka jest z Wami! Cała i zdrowa. Dużo miłości <3
OdpowiedzUsuńWspółczuję takich przeżyć...
OdpowiedzUsuńZdrowia życzę!
Kochana, jakże ja Cię rozumiem! Ja trafiłam na patologię ciąży w 28 tygodniu. Dwa tygodnie, które tam spędziłam to był koszmar. Każdego dnia modliłam się, żebym mogła następnego dnia iść do domu. I chociaż już do końca ciąży musiałam leżeć to leżenie we własnym łóżku było o niebo lepsze. Najważniejsze, że jesteście już w domu. A "obsługi" dziecka nie da się nauczyć wcześniej. Wszystko wychodzi w trakcie :) Dużo sił i miłości :)
OdpowiedzUsuńLekarze potrafią zestresować :(
OdpowiedzUsuńCieszę się że wszystko jest w porządku! Wszystkiego dobrego! :)
OdpowiedzUsuńTeż miałam łzy w oczach czytając Waszą historię. Trudne chwile za Wami i bezduszność służby zdrowia niestety tu nie pomaga :( Ściskam Was mocno i bardzo cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło!
OdpowiedzUsuńCzekanie jest najgorsze. Tak jak napisałaś leżysz w łóżku a inne mamy tylko wchodzą z dziećmi a twoje nie chce wyjść. U nas było podobnie :)
OdpowiedzUsuńCzekanie jest najgorsze i milczenie lekarza przy badaniu
OdpowiedzUsuńCzekanie dobija. Szkoda, że lekarze, którzy tyle mówią o stresie w ciąży w praktyce sami nad do niego doprowadzają :/
OdpowiedzUsuńWspółczuję stresu. Kiedy ja leżałam na oddziale, wywoływało poród dziewczynie w 30 tygodniu, bo dziecko już jakiś czas nie rosło. Po miesiącu kiedy pojechałam rodzić, jej kruszyna z wagą 1 kg leżała w inkubatorze na oddziale noworodkowym i nigdy nie zapomnę jej widoku. Niestety wszystkim się wydaje, że jak kobieta jest w ciąży to jest alfą i omegą i wie wszystko co i kiedy musi zrobić. Też dostałam przy pierwszej ciąży donoszonej ochrzan że nie mam badań na GBS, o których nie miałam pojęcia, więc w drugiej już sama się ich domagałam.
OdpowiedzUsuńNie wyobrażam sobie co i jak musiałaś się czuć... ważne że Ty i maluszek cali i zdrowi
OdpowiedzUsuń