poniedziałek, 9 października 2017

Łapiąc chwile...

Kolejny chłodny poranek. Czuć już wyraźnie, że jesień zagościła u nas na dobre. Budzi mnie stękanie Julki tuż przy moim uchu, jeszcze przed budzikiem K. Chcemy przeciągnąć tę chwilę, aby nie musieć jeszcze wstawać i wynurzać się spod nagrzanej kołdry. Jednak córka nieubłaganie dopomina się śniadania. Pobudka. Ciemno, zimno, nie chce mi się. K. wychodzi do pracy, a my zaczynamy nasz dzień. Jak zwykle zabiegany.
Marudzenie przeradza się w płacz. To znowu dokuczają rosnące zęby. Czuję jak mi serce ściska, gdy widzę jak ona cierpi. Łzy płyną nieprzerwanie, buzia cała czerwona i spocona, nie pomaga noszenie i tulenie. W takich chwilach tak bardzo chciałabym móc jednym całusem rozwiązać jej wszystkie problemy, jednak nie jestem w stanie. Z początku wtulona na chwilę się uspokaja, by za moment zacząć piszczeć i wrzeszczeć z bólu, rozrywając moje serce na kawałki. Szukam sposobów by jej pomóc. Gdy zawiodły wszelkie metody sięgam po stary dobry paracetamol- widzę jak z minuty na minutę przynosi ulgę. Julka wymęczona krzykiem i płaczem zasypia. Pierwsze parę minut siedzę tuż przy niej. Nie mogę się zdobyć na wstanie, chcę jeszcze chwilę na nią popatrzeć. Na jej lekko zmarszczone brwi oraz powoli blednące rumieńce na policzkach. Słucham jak cicho szlocha przez sen, a później zamiast chlipania słyszę jedynie spokojny, miarowy oddech. Jeszcze chwilę, jeszcze tylko minutkę... Głaszczę ją po policzku i całuję w czoło. Na moje czułości odpowiada westchnięciem. Nadchodzi pora by wstać. Ta piękna chwila zbyt szybko dobiega końca. Czeka pranie do wstawienia, sterta naczyń w zlewie, pełny worek na śmieci. Znowu zaczynam biegać, byle tylko zdążyć zrobić jak najwięcej, nim Jula się obudzi. Czuję rosnące we mnie nabuzowanie, przyspieszone tętno i skoki ciśnienia. Niby nic się nie dzieje, a zaraz mi nerwy puszczą. Tyle roboty, a tak mało czasu i rąk, a to już południe! Podczas krzątania się w kuchni słyszę znajomy dźwięk dobiegający z pokoju. Moja córka postanowiła już wstać. Ze złością spoglądam na zegarek- spała niespełna 15 minut, a ja prawie nic nie zdążyłam zrobić. Ciężkim krokiem zmierzam do pokoju, nie wiedząc jeszcze, że powita mnie najpiękniejszy widok na świecie. Julka siedzi sobie ze swoją ulubioną zabawką w rączkach - kremowym królikiem grzechotką - prezentując w szerokim uśmiechu kiełkujące, widoczne już, dolne jedynki. Po iskierkach w jej oczach poznaję, że wszystkie dawne troski odeszły w niepamięć. Na nowo przywitałyśmy ten dzień, tym razem bez bólu, a ze szczerym uśmiechem. Takim na jaki może się zdobyć jedynie dziecko, lub matka która na nie patrzy. Wyglądam przez okno z nadzieją, że pogoda także będzie nam sprzyjać po wczorajszej całodniowej ulewie. I tak jest, słońce co jakiś czas wyglądające zza białych chmur, jasno, sucho. Ucieszona myślę o spacerze, przy okazji którego mam zamiar załatwić kilka zaległych spraw. Najpierw jednak czas na śniadanie. Przynoszę Julce nowe zabawki i wracam do kuchni. Co chwila nasłuchuję wesołego gaworzenia, tego cudownego "a bla bla bla, ba ba, abla bla", oraz grzechotu nowych zabawek. Miedzy te dźwięki, co chwila wplata się beztroski śmiech, który niezmiennie przypomina mi małego osiołka. Ze spokojem przygotowuję placki, a nasza mała kuchnia wypełnia się słodką, bananową wonią. Gotowe, puchate placuszki mnożą się na talerzu, zachęcając zapachem. Mistrzem kuchni nie jestem i nigdy nie byłam, więc daleko im do dzieła sztuki, ale to nie jest istotne. Tak samo jak to, że ponownie mam pełny zlew brudnych naczyń. Wracam ze śniadaniem do pokoju, a Jula znowu wita mnie uśmiechem i radosnych machaniem rączkami. Biorę ją na ręce, a ona śmieje się w głos, tak jakbym wymyśliła najlepszą zabawę na świecie. Jej szczęście mi się udziela. W dobrym nastroju siadamy do śniadania. Zrobiłam go tyle, ze najadłyśmy się we trzy- Julka, ja oraz Tora- nasz pies. Żując spokojnie kolejnego placka, patrzę jak moja córeczka wcina z apatytem, posyłając mi co chwila uśmiechy z pełną buzią. Pies czuwa pod jej krzesełkiem na każdy spadający kawałek, a gdy nic się nie pojawia podchodzi do mnie wymownie tuptając łapkami i gruchając jak gołąbek. Jedzenia mamy dużo, więc się z nią dziele. To najmilsze śniadanie od dawna. Po skończonym posiłku i sprzątnięciu bałaganu po nim (ach to BLW) daje Juli czas na zabawę, samej kończąc domowe obowiązki. Potem nadchodzi pora na spacer. Ubrane, spakowane i gotowe wyruszamy.
Najedzona i w dobrym humorze postanawiam zrobić obchód po sklepach w poszukiwaniu zdrowych produktów, dzięki którym (mam nadzieję) każdy nasz posiłek będzie wyglądał tak, jak ten poranny. Wchodzimy do pierwszego sklepu i tam cały czar prysł. Córka moja przypomniała sobie, że jest nieszczęśliwa i rozpoczęła festiwal płaczu. Kręcę się w kółko po wąskich alejkach próbując ją uspokoić. Z ratunkiem przychodzi mi bidon z wodą, córka pije, o czym zalewa sobie całe ubranie. Na zewnątrz jest zimno, a w dodatku wieje przenikliwy wiatr. Przecież z nią tak nie wyjdę w taki chłód! Musimy pozostać w sklepie, aż body wyschnie... Na szczęście zasnęła, a ja mogłam na spokojnie przeglądać produkty. Sprawdzam składy w internecie, na "mądrych fejsbukowych grupach" i okazuje się, że wszystkie zdrowe produkty są za mało zdrowe. Eko jest za mało eko. Z trudem wybieram dwa artykuły i dalej kręcę się bez celu po sklepie. W końcu ruszamy dalej. Julka obudziła się z płaczem, złapała nas lekka mżawka, a ja łapę zadyszkę biegnąc do kolejnych sklepów. W każdym to samo. Płacze, lamenty, krzyki, piski, no ludzie! Nigdy jej się to nie zdarzyło! Dlaczego nie wzięłam ze sobą tej maści na dziąsła? Moje nabuzowanie znowu sięga zenitu. I jeszcze to zdrowe jedzenie! Wychodzi na to, że muszę sama wszystko robić, doić mleko z migdałów, zrywać zioła w białej sukni podczas godów jednorożców, hodować wszystko i zbierać jedynie o północy w czasie równonocy wiosennej, inaczej będzie za mało eko... Klnę pod nosem patrząc na te cholerne składy. Wszystko źle. Nie dość, że gotowanie jest moim odwiecznym nemezis, nigdy nie umiałam i nie lubiłam tego robić. Nie dość, że człowiek się stara, wydaje dwa razy więcej pieniędzy, chodzi po pięciu sklepach żeby znaleźć to, co najlepsze, uczy się tych składów, chce wpoić dziecku zdrowe nawyki i wypracować je u siebie... to jeszcze kłody pod nogi rzucają! W dodatku dziecko nie przestaje płakać. Zirytowana biorę Julę na ręce. Jak ręką odjął, krzyki skończyły się w ułamku sekundy. Kończę zakupy na jednej ręce niosąc córkę, drugą prowadząc wózek, trzecią wkładając kolejne produkty, a czwartą... Jeszcze tylko jeden sklep i koniec. Przy każdej próbie umiejscowienia mojej małej dziewczynki w jej pojeździe rozlega się krzyk, który słyszą zapewne kilka stoisk dalej. Albo i na końcu pasaża. No nic, trudno.
Po wszelkich trudach, walkach przy zakładaniu czapki i bluzy, zmęczona, zdyszana i wściekła wracam do domu. Dochodzę w końcu do naszego parku i zauważam, że zrobiło się cicho. Zaglądam do wózka i moim oczom ukazuje się śpiące dziecko. Lekko wydęte wargi, długie rzęsy i ten spokój. Postanawiam cieszyć się nim jak najdłużej i skręcam do parku. Pogoda się poprawiła, jest właśnie taka, w jaką kocham spacerować. Wspominam czasu, gdy jako nastolatka wymykałam się godzinami na spacery właśnie w podobne dni. Pochmurne niebo, jednak takie, z którego bije jesienny blask. Liście przechodzące od zieleni, przez żółcie, czerwienie, aż do szaro-brunatnego. Charakterystyczna wilgoć w powietrzu, nawet gdy nie pada. Chłodny wiatr, jednak nie tak by ziębić, a tak by oczyścić umysł. Nigdy nie lubiłam jesieni. Jestem typowym ciepłolubem i cały rok czekam na upalne lato. Mimo to właśnie jesienią kocham spacerować. Ta nostalgiczna aura nastraja do rozmyślań sprawiając, że chce się iść przed siebie i już nigdy nie zawracać. Chłodne powietrze głęboko zaczerpnięte w płuca działa na mnie lepiej niż jakikolwiek lek uspokajający. Tak więc idę. Idę przed siebie myśląc o wszystkim i o niczym. Spokojnie, powoli. Gdzie ja się dzisiaj tak śpieszyłam? Patrzę na park, jakbym go widziała po raz pierwszy. Może właśnie tak było? Może pierwszy raz naprawdę patrzyłam? Chcę by ta chwila trwała. Wyciągam telefon i robię coś, czego nie robiłam od lat. Zdjęcia. Ostatnie miesiące specjalizuję się, jedynie w codziennych sesjach mojej małej modelki, ale nie pamiętam kiedy tak po prostu robiłam zdjęcia temu, co mnie otacza. Jest tak pięknie, że nie potrafię się powstrzymać. Żaden ze mnie fotograf, ale to nie ważne. Z każdą chwilą czuję jak uchodzi ze mnie napięcie z całego dnia. Powietrze jest bardzo przejrzyste i rześkie, pachnie opadłymi liśćmi. Trawa jest jeszcze zielona, choć upstrzona jesienną mozaiką. Wszędzie widzę zbrązowiałe już skorupki od kasztanów. W sumie ta jesień nie jest taka zła. Są te spacery, dynie, jabłka, herbatki, szare dni spędzane przy książce, wieczory filmowe, grube swetry i koce, a pod warstwami ubrań nikt nie zauważy że zjadło się o kilka czekolad za dużo. Gorąca kawa, gorąca kąpiel - o ile przyjemniej robić to jesienią! Chłonę wszystko, co jest wokół mnie. Każdy dźwięk, szelest zeschniętych liści, szybkie kroki przechodnich, radosne szczekanie psa, któremu nie przeszkadza to, że zrobiło się zimno. Otaczają mnie kolory, dopiero teraz widzę, że odcień zielonego na każdym drzewie jest zupełnie inny! A reszta mieni się jesienną paletą barw. Coś pięknego! I to w Warszawie, w malutkim parku pod moim blokiem. Chciałabym to wszystko pokazać ci na zdjęciach. Może kiedyś mi się uda, może kiedyś się nauczę...
Rozmyślam tak idąc wciąż przed siebie. Uspokoiłam się, wyciszyłam, tak jest mi dobrze. Ten dzień wcale nie był taki zły. Przypominam sobie te minuty, gdy obserwowałam śpiącą Julkę, nasze wspólne śniadanie, jej radosny śmiech, a teraz jeszcze ten spacer. Z zamyślenia wyrywa mnie burczenie z brzuchu. Czas zbierać się do domu i robić obiad.
Tak dobrze jest, zatrzymać się czasem. Stanąć w miejscu łapiąc chwile.




16 komentarzy :

  1. Piękne zdjecia :)U nas ostatnio jesiennie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ach jak też mi się błogo zrobiło... ach te zęby u nas ida piatki masakra ale też mamy chwile cudowne :D ostatnio nas choroby dopadły więc nie było łatwo... ale daliśmy radę pozdrawiam cieplutko... jesiennie

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudownie piszesz, a rozumiem Cię bardzo dobrze, bo sama mam 2-letniego synka. Tyle tylko, że nie mam w sobie tyle cierpliwości i empatii, jaką Ty masz. Podziwiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Pieknie napisane! Zyczymy cudownej, spokojnej jesieni!

    OdpowiedzUsuń
  5. Taki los mamy :) W pełni Cię rozumiem. Jeśli szukałabyś sprawdzonych zdrowych przekąsek to robiłam kiedyś zestawienie na blogu

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękne zdjęcia. A jesień wprawia w melancholię wszystkich - i dorosłych i dzieci... :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jesienne poranki to zło. Ten moment gdy wynurzasz sie z ciepłej pierzynki najgorszy ;(

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak to czasami dobrz ejest pójśc na spacer...

    OdpowiedzUsuń
  9. Czasem dzieci sprawiają, że odkrywamy świat na nowo.Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  10. Stanąć w miejscu, łapiąc chwile. pięknie napisany wpis <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Zapragnelam dlugiego spaceru :) warto sie czasem zatrzymac w codziennosci i rozejrzec dookola, to bedzie moj plan na niedziele

    OdpowiedzUsuń
  12. świetny tekst a do tego opatrzony pięknymi jesiwennymi zdjęciami

    OdpowiedzUsuń
  13. U nas też ostatnio nerwowo, bo chłopaków energia roznosi.

    OdpowiedzUsuń
  14. Jakie piękne zdjęcia :)Muszę przyznać, że śliczną masz córeczkę :). U mnie to w końcu Polska jesień bez deszczu, mnóstwo liści na chodniku, więc żyć nie umierać

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie wiele jest piękniejszych rzecz niż łapanie chwil :)
    Warto się czasami zatrzymać, popatrzeć na iebo, osłuchać śpiącego dziecka, odetchnąć pełną piersą :)

    OdpowiedzUsuń

Recent Posts

Szablon stworzony z przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.